Freitag, 29. Mai 2015

Odkrywamy Jurę Szwabską. Część IV: Jaskinie

Zapraszam Was na czwartą część cyklu "Odkrywamy Jurę Szwabską". Tym razem ruszymy w głąb Ziemi - będzie o jaskiniach!

Niedaleko mojego miasta leży niewielka miejscowość Laichingen. A w niej - najgłębsza jaskinia w Niemczech, Laichinger Tiefenhöhle.

Przekrój jaskini w Laichingen

Fot. Polschland

Wejście do niej znajduje się w budynku muzeum spaleologicznego, założonego w 2002 roku. Można w nim oglądać wystawę poświęconą powstaniu jaskiń, roślinom i zwierzętom w nim żyjącym, wyposażeniu grotołazów, metodom pomiarowym itp.

Zanim wyruszymy na zwiedzanie, musimy wdziać gamasze, tj. specjalne ochraniacze na nogi i nogawki. Przydają się, bo zejście jest strome, a metalowe schody wąskie.

Trasa wycieczkowa prowadzi nas na głębokość 55 metrów pod powierzchnią ziemi. Najgłębszy punkt sięga jednakże 80 metrów. Na samym dnie jaskini znajduje się małe jeziorko.

 Schodzimy!

Robi się wąsko...

Fot. Polschland

Odkrywcą Laichinger Tiefenhöhle był Johann Georg Mack, zwykły piaskarz. Zastanowił go fakt, że piasek, który składuje w pobliżu, znika w jednej ze szczelin. Był on pierwszą osobą, która zapuściłą się pod ziemię (1892). Eksplorację tutejszego systemu jaskiń kontynuował też jego syn. Później zainteresowali się nim naukowcy. W latach 30. XX wieku jaskinie oświetlono i udostępniono zwiedzającym.

Przez dziesiątki lat turyści wychodzić musieli tą samą trasą, którą weszli. W roku 1975 wybudowano szyb ze schodami, który połączono z jedną z komór, przebijając się przez kilkunastometrową warstwę ziemi.

Jaskinię można zwiedzać bez większych problemów z małymi dziećmi. Przed nami kroczyła rodzinka z siedmiorgiem pociech. :)

 Przekrój systemu jaskiń z boku

Fot. Polschland


Kolejna ciekawostka Jury Szwabskiej tylko na pozór ma mało wspólnego z jaskiniami. Zapraszam do Blaubeuren, niewielkiego masteczka leżącego około 15 kilometrów od Ulm, o którym pięknie pisał niegdyś Hermann Hesse: Überall roch es nach Schwäbisch, nach Roggenbrot und Märchen, überall duftete es nach Jugend und Kindheit, Träumen und Lebkuchen und nicht minder nach Hölderlin und Mörike.

Największą atrakcją Blaubeuren jest Blautopf - wywietrzysko/reokren, czyli źródło o silnym wypływie, z którego wypływa rzeczka Blau. Chyba nie muszę tłumaczyć, skąd wzięła się ta nazwa? ;)

Widok na Blautopf i zabytkową kuźnię

Fot. Polschland

W przeszłości róźnie próbowano sobie tłumaczyć pochodzenie owej cudownej barwy, łącząc ją choćby z... atramentem. Dziś wiadomo, że zjawisko to ma związek z ogromną głębokością tego zbiornika wodnego. Dawno temu sądzono, iż nie ma on w ogóle dna! Próby zbadania głębokości przy pomocy ołowianki kończyły się niepowodzeniem. Oczywiście winą obarczano żyjącą tam rzekomo rusałkę. ;)

Do tamtych prób nawiązuje szwabski łamaniec językowy: ’S leit a Klötzle Blei glei bei Blaubeira, glei bei Blaubeira leit a Klötzle Blei. A w niemieckim ogólnym brzmi to tak: Es liegt ein Klötzchen Blei gleich bei Blaubeuren, gleich bei Blaubeuren liegt ein Klötzchen Blei.


Wokół Blautopf prowadzi ścieżka spacerowa

Fot. Polschland

Niezbadana głębia nęciła i przerażała jednocześnie. Nieopodal tajemniczego źródła ulokowany jest klasztor (dziś seminarium ewangelickie) i kościół, którego początki sięgają VII wieku.


Blautopf bywa kapryśny. Ideałem jest, kiedy ma szmaragdowo-turkusową barwę, a woda jest przejrzysta. Niestety, czasem ma się pecha...

Fot. Polschland

Od 1880 roku w głębinę zapuszczać zaczęli się pierwsi śmiałkowie, ale bez powodzenia. Dno udało się osiągnąć jednemu z nich dopiero w 1957 roku.

Dziś już wiadomo, że Blautopf ma 21 metrów głębokości, a na jego dnie leży piasek. Ale to nie wszystko. Jest tam też szeroki na 70 centymetrów otwór w skale, który prowadzi do wielokilometrowego systemu jaskiń. Przedostać się przez ową szczelinę to szczyt ryzyka. Zmącona woda powoduje, że traci się orientację i wpada w panikę. Życie straciło to kilku nurków. Ostatni śmiertelny wypadek miał miejsce w 2003 roku.

Blautopf to "brama" do podziemnego świata

Źródło: golocal-media.de

Historia eksploracji Blautopfu wiąże się też z fascynująca postacią osobą Jochena Hasenmayera, nurka jaskiniowego, który od lat 60. wielokrotnie zapuszczał się na jego dno. Jedna z takich wypraw zakończyła się dla niego tragicznie. Został sparaliżowany, jednak nie zrezygnował ze swojej pasji. Na dno zszedł korzystając ze skonstruowanego przez siebie małego batyskafu, tzw. speleonautu. 72-centymetrowy batyskaf powstał w garażu, a realizacji podjął się znajomy specjalista od organów kościelnych. Historia ta dowodzi, że nigdy nie wolno się poddawać!

Jochen Hasenmayer w swoim speleonaucie

Źródło: welt.de

W roku 1985 roku Hasenmayer odkrył olbrzymią jaskinię, po części wypełnioną wodą i powietrzem, do której dostępu strzegł Blautopf. Nazwano ją Mörikedom (dosł. Katedrą Mörikego).

Jaskinie nie zostały jeszcze w całości zbadane. Ponad dziesięć lat temu odkryto np. wielką jaskinię Wolkenschloss. Przed kilku laty osiągnięto kolejny sukces. Ekipie badawczej udało się wytyczyć "suchą" drogę do labiryntu jaskiń, choć niektóre z nich dostępne są wyłącznie po zanurkowaniu. Wciąż poszukuje się nowych dojść.

Mörikedom

Źródło: stuttgarter-nachrichten.de

 Wynurzający się z Blautopfu nurek

Fot. Polschland

Amatorów kąpieli i nurkowania na własną rękę muszę zawieść: i jedno, i drugie jest surowo zabronione. Spacerować wokół Blautopfu może za to każdy. ;) Jako ciekawostkę dodam też, że kręcono tu jeden z odcinków serialu kryminalnego Tatort, pt. Bienzle und die schöne Lau.

 Lonetal

Fot. Polschland

Pozostawiamy te niebezpieczne rejony i udajemy się do Lonetal, malowniczej doliny rozciągającej się wzdłuż rzeczki Lone. Jej niewątpliwą atrakcją jest tzw. Fohlenhaus, czyli dwie jaskinie przypominające z daleka źrebię.


 Widzicie źrebaka? ;)


 Można poczuć się jak jaskiniowiec :)

Fot. Polschland

W obu jaskiniach odnaleziono oczywiście ślady pierwotnego osadnictwa, m.in jedne z najstarszych na świecie figurek. Okolice te są zresztą rajem dla geologów, badaczy jaskiń, archeologów. Nie tylko dla nich: Lonetal do cel wycieczek rowerowych, doskonałe trasy dla biegaczy czy osób uprawiających nordic walking. Obie jaskinie oglądać można przez cały rok (wstęp wolny), a na łące przed nimi ustawiona jest wiata z miejscem do grillowania.

Ostatnim naszym przystankiem będzie Archäopark Vogelherd w Niederstotzingen, także w Dolinie Lone. Park archeologiczny tylko na pierwszy rzut oka wygląda niepozornie. Pobyt w nim wspominam do dziś i uważam, że było to jedno z najbardziej fascynujących przeżyć ostatnich lat! :) Dowiedziałam się mnóstwa rzeczy, a wiele moich wcześniejszych poglądów dotyczących epoki kamienia łupanego okazało się zwykłymi stereotypami. Zastrzegam jednak, że trzeba koniecznie wybrać się na zwiedzanie z przewodnikiem - bez fachowych objaśnień stracicie co najmniej 70 procent z tego, co park ma do zaoferowania.

Teren parku archeologicznego widziany z wzniesienia

Fot. Polschland

Budynek centrum informacyjnego jest niewielki i oprócz części gastronomicznej składa się raptem z dwóch ascetycznie urządzonych sal. Eksponaty są tylko dwa, ale za to jakie!



Malutkie figurki mamuta i lwa jaskiniowego zaskakują precyzją wykonania. Powstały, bagatela, około 40.000 lat temu.

 Fot. Polschland

Co sprawiło, że wycieczkę do archeoparku uważam za tak udaną? Przede wszystkim fakt, że angażuje wszystkie nasze zmysły! Szereg "stacji" umożliwia nam posłuchanie np. odgłosów biegnącego stada dzikich koni czy hien. Ba! Możemy nawet powąchać, jak "pachniał" niedźwiedź jaskiniowy, renifer czy wilk. Dotknąć odcisków ich łap. Przebrać się w strój neandertalczyka. Spróbować gry na którymś z pradawnych instrumentów, pomalować skalne ściany lub siebie ówczesnymi farbami i sprawdzić, czy kamieniem da się rozciąć kawałek zwierzęcej skóry. Potrzymać w ręku oryginalny ząb i cios mamuta, ciągnąć "nosze", na których transportowano dobytek (dla chętnych wersja na czas), rozpalić ogień korzystając z krzemienia, krzesiwa i hubki, a nawet samemu pobawić się w grzebiącego w ziemi archeologa. Kto chce, może skusić się na menu jaskiniowca (m.in. koninę). Furorę robi także próba zręczności - polowanie na nosorożce. :)

 Wszystkiego można dotknąć i spróbować - pod warunkiem, że jest z nami przewodnik bądź przewodniczka :)

 Zawody w ciągnięciu "noszy"

 Muzykowanie

 Jak pachniał niedźwiedź jaskiniowy?

 Kto chętny do krzesania ognia?

 Ząb mamuta

Trafić dzidą w nosorożca (nawet nieruchomego) wcale nie jest łatwo!

Fot. Polschland

Biorąc pod uwagę mnogość atrakcji archeoparku, istnienie na jego terenie dwóch jaskiń to tylko kropka nad i. Odkryto w nich zaprezentowane wyżej figurki oraz sporą liczbę innych paleolitycznych artefaktów.


Mała i duża Vogelherdhöhle

Odkrycie obu jaskiń zawdzięczamy... borsukowi. :) W latach 30. ubiegłego wieku jeden z naukowców podczas przechadzki odkrył borsuczą norę. A przed nią kupkę wykopanej ziemi z fragmentami kamiennych ostrzy. Teren natychmiast ogrodzono i zabrano się za poszukiwania. Czasy były niezbyt przyjazne - władze skupiały się wszak na poszukiwaniu aryjskich, a nie neandertalskich przodków. Znaleziska przeleżały do końca wojny. Później miejsce to objął swoim patronatem uniwerytet w Tybindze. Sam park archeologiczny powstał jednak dzięki prywatnemu sponsorowi.

Pozostałe wpisy z serii "Odkrywamy Jurę Szwabską":


Montag, 25. Mai 2015

5 niemieckich ciekawostek

Zapraszam do lektury wpisu powstałego w ramach 14. odsłony akcji "W 80 blogów dookoła świata"! Tym razem będzie kompaktowo, bo każdy z blogerów, który zdecydował się wziąć w niej udział, przedstawi Wam 5 ciekawostek o wybranym przez siebie kraju.



1. Puk, puk!


W Niemczech istnieje zwyczaj pukania palcami zaciśniętej pięści w stół. Robi się tak na znak uznania dla referenta po skończonym wykładzie, prezentacji (w pracy, na uczelni itp.).

 Źródło: Internet

O blat stukamy też, gdy dołączamy spóźnieni do licznego grona osób, które siedzi już za stołem. Podobnie czynimy, jeśli wcześniej opuszczamy towarzystwo. Pukanie stanowi ekwiwalent powitania/pożegnania i zastępuje podawanie dłoni każdemu z osobna. Ja najczęściej spotykam się z tym w zakładowych stołówkach i podczas koleżeńskich spotkań w restauracjach (Stammtisch).


2. Mahlzeit!

Jeśli uczycie się niemieckiego, to na pewno wiecie, że Mahlzeit oznacza posiłek.
Ale nie tylko! 

 Źródło: dpunkt.de

Słowo to używane jest także jako pozdrowienie około południa, zwłaszcza w pracy, np. na stołówce. Przed przerwą na obiad sygnalizuje, że warto udać się coś przekąsić.

Ponadto zastępuje też zwrot Guten Appetit, czyli smacznego. Mahlzeit jest skróconą formą sformułowania Gesegnete Mahlzeit (dosł. błogosławionego posiłku), które już w XIX wieku praktycznie wyszło z użycia.

Mąż właśnie mi podpowiada, że kiedy służył w Bundeswehrze, Mahlzeit! używało się zawsze i wszędzie, w całej jednostce i o każdej porze dnia, dokładnie tak jak Hallo! ;)

3. Ogłoszenia

W niemieckiej prasie codziennej i lokalnej natkniemy się na ogłoszenia, których możemy nie znać z Polski. Tutaj wspomnę o trzech przykładach.

 Fot. Polschland

Nowo lub ponownie otwarty sklep, lokal gastronomiczny czy warsztat usługowy inwestuje zazwyczaj w stosowne ogłoszenie na łamach lokalnego dziennika czy tygodnika. Często towarzyszy mu krótszy bądź dłuższy tekst (naturalnie sponsorowany), w którym opisany jest profil firmy, jej krótka historia, prezentacja oferty itd. 

Obok zaś zamieszcza się ogłoszenia okolicznych punktów usługowo-handlowych, które gratulują nowemu sąsiedztwu z okazji otwarcia i życzą sukcesów w dalszej działalności. Do tego dołączają się też inne firmy, np. takie, które zaangażowane były w prace budowlane czy remontowo-wykończeniowe. Przy okazji same robią sobie reklamę! To się nazywa upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, czy, jak to formułują Niemcy, zwei Fliegen mit einer Klappe schlagen (dosł. utłuc dwie muchy jedną packą).

Fot. Polschland

Tego typu ogłoszenia są charakterystyczne dla salonów fryzjerskich i kosmetycznych - głównie tych bardziej ekskluzywnych. Na łamach prasy informują one swoich klientów, że do zespołu dołączył nowy członek i przedstawiają go - łącznie z fotografią. Podobnie jest, gdy do pracy po dłuższej przerwie powraca którychś z pracowników (np. po urlopie macierzyńskim).

Fot. Polschland

Bardzo miłym, ale jednocześnie nieco smutnym dla stałej klienteli akcentem są anonse tego typu. To pożegniania długoletnich kierowników zakładów, którzy w ten sposób dziękują wiernym klientom i partnerom za lata współpracy, a jednocześnie informują pokrótce, jak wyglądać będzie przyszłość firmy.

4. Mittagsruhe

W Niemczech istnieją przepisy dotyczące Mittagsruhe, tj. czasu przeznaczonego na odpoczynek w porze obiadowej. Mogą być różne w zależności od kraju związkowego.

Mittagsruhe obejmuje zazwyczaj czas między 12.00/13.00 a 14.00/15.00. Dotyczy zarówno przestrzeni ogólnej, jak i prywatnej - regulacje na ten temat na pewno znajdziecie w umowie najmu. W czasie Mittagsruhe nie wolno wykonywać żadnych głośnych prac (np. wiercenie, koszenie trawy, piłowanie), słuchać głośnej muzyki, grać na instrumentach czy wyrzucać butelek do kontenerów na szklane odpady. Dzieci w wieku szkolnym powinny bawić się ciszej. Rodzice niemowląt i małych dzieci mogą jednak odetchnąć z ulgą: w ich przypadku sądy są pobłażliwe.

 Regulacje te dotyczą także placów zabaw.

Źródło: sichill.de

Ludzie rzeczywiście zwracają uwagę na zakłócanie popołudniowego spokoju. Uciążliwi hałasujący muszą liczyć się z mandatem.

Jako osoba, która w tych właśnie godzinach przebywa w pracy, odnoszę wrażenie, że stróżami porządku w tym przypadku są głównie emeryci - jak to w DE - zawsze czujni. ;) Z drugiej jednak strony, może dobrze że coś takiego jest? Każdy ma prawo do poszanowania swojego spokoju.

5. Ruhetag

Podczas pobytu w Niemczech pewnie się z nim zetknęliście. Umieracie z głodu, kierujecie się do najbliższej knajpy, a tam? Drzwi zamknięte na cztery spusty, a na nich kartka: Ruhetag. Przykro nam, dziś nie pracujemy! :)

Oprócz niedzieli, która w DE rzeczywiście jest dniem świątecznym i wolnym od pracy w ogromnej większości branż, wiele lokali, sklepów czy instytucji ma swój Ruhetag w ciągu tygodnia. Dla muzeów i bibliotek jest to tradycyjnie poniedziałek, podobnie jak i licznych restauracji czy zakładów fryzjerskich.

Ale tak naprawdę kwestię dnia tygodnia i tego, czy Ruhetag w ogóle trzeba wprowadzić, nie regulują żadne odgórne przepisy.

Chciałabym zwrócić Wam przy okazji uwagę na środę - często zdarza się, że w tym dniu nie przyjmują lekarze i przychodnie, a jeśli już, to zajmują się pacjentami w nagłych przypadkach.

Źródło: http://montag.ink-affair.de

Źródło: http://gasthaus-obermuehle.de

Źródło: http://boakandbailey.com

Źródło: http://www.niemanns-gasthof.de


 ;)

Źródło: http://www.funpps4u.de


Wpis firmują Blogi językowe i kulturowe - grupa blogerów skupiona na FB, do której możecie dołączyć pisząc pod adres: blogi.jezykowe1@gmail.com

Koniecznie zobaczcie, co przygotowali dla Was pozostali Autorzy i Autorki!


Chiny:

Biały Mały Tajfun: 5 yunnańskich ciekawostek.
http://baixiaotai.blogspot.com/2015/05/5-yunnanskich-ciekawostek.html 

Francja:

Francuskie i inne notatki Niki : Piec ciekawostek o Francji 
http://notatkiniki.blogspot.com/2015/05/piec-ciekawostek-o-francji-w-80-blogow.html
Madou en France: Pięć rzeczy, które zaskoczyły mnie we Francji http://zapistnik.blogspot.com/2015/05/5-rzeczy.html
Français-mon-amour: Pięć ciekawostek o Lotaryngii http://francais-mon-amour.blogspot.com/2015/05/5-ciekawostek-o-lotaryngii.html
Blog o Francji, Francuzach i języku francuskim : 5 rzeczy, których nie wiesz o Bretanii : http://francuski-przez-skype.blogspot.com/2015/05/5-rzeczy-ktorych-nie-wiesz-o-bretanii.html
Love For France : Francuska uprzejmość w 5 krokach : http://wp.me/p3YhS3-y7



Gruzja:

Gruzja okiem nieobiektywnym: Tata to mama, czyli pięć ciekawostek o języku gruzińskim
http://innagruzja.blogspot.com/2015/05/tata-to-mama-czyli-piec-ciekawostek-o.html 


Holandia:

Język holenderski - pół żartem, pół serio: 9 holenderskich ciekawostek. http://jezykholenderski.blogspot.com/2015/05/9-holenderskich-ciekawostek.html 

Kirgistan:

O języku kirgiskim po polsku: 5 ciekawostek o Kirgistanie i Kirgizach
http://kirgiski.pl/2015/05/5-ciekawostek-o-kirgistanie-i-kirgizach/

Niemcy:

Niemiecki po ludzku: 5 ciekawostek o Niemczech http://niemiecki-po-ludzku.blogspot.com/2015/05/w-80-blogow-dookoa-swiata-5-ciekawostek.html
Językowy Precel: 5 niemieckich ciekawostek językowych
http://dianakorzeb.pl/2015/05/25/w-80-blogow-dookola-swiata-5-niemieckich/

Norwegia:

Pat i Norway: Norwegia jest naj
http://patinorway.blogspot.com/2015/05/175-norwegia-jest-naj-czyli-5.html


Rosja:

Rosyjskie Śniadanie: 5 ciekawostek z Rosji http://www.rosyjskiesniadanie.pl/2015/05/24/5-ciekawostek-z-rosji/

Szwecja:

Szwecjoblog: 5 ciekawostek ze Szwecji http://szwecjoblog.pl/2015/05/5-ciekawostek-o-szwecji-w-80-blogow.html 

Tanzania:

Suahili online: 5 ciekawostek o Tanzanii http://suahilionline.blogspot.com/2015/05/5-ciekawostek-o-tanzanii.html

Turcja:

Turcja okiem nieobiektywnym: Wiedzieliście, że... czyli pięć ciekawostek o Turcji http://innaturcja.blogspot.com/2015/05/wiedzieliscie-ze-czyli-piec-ciekawostek.html

Wielka Brytania:

Learn English Śpiewająco: 5 ciekawostek o Wielkiej Brytanii http://english-spiewajaco.blogspot.com/2015/05/5-ciekawostek-o-wielkiej-brytanii.html
English with Ann: Do you know...? czyli kilka ciekawostek o Wielkiej Brytanii http://english-with-ann.blogspot.com/2015/05/do-you-know-czyli-kilka-ciekawostek-o.html
Head Full of Ideas - Czy wiedzieliście, że...? Czyli 5 ciekawostek o Wielkiej Brytanii http://www.fullofideas.pl/2015/05/czy-wiedzieliscie-ze-czyli-5.html
English my way: 5 ciekawostek o angielskim - http://englishmyway.pl/5-ciekawostek-o-jezyku-angielskim/

Włochy:

CiekawAOSTA: 5 najwyższych ciekawostek z Doliny Aosty 
http://ciekawaosta.pl/5-najwyzszych-ciekawostek-z-doliny-aosty/
Studia, parla, ama: 5 ciekawostek o językach we Włoszech
http://studiaparlaama.pl/?p=796
  

Montag, 18. Mai 2015

Polak jaki jest, każdy widzi

Mieszkając poza Polską już dość długo, potrafię bez większych problemów zidentyfikować rodaka/rodaczkę na zdjęciu czy tym bardziej na ulicy. Podobne spostrzeżenia mają moi zamieszkali w DE znajomi. Napotkana osoba nie musi przy tym absolutnie nic mówić! :) 

I żeby nie było: to samo potrafię stwierdzić w przypadku innych narodowości. Niemców i Niemki w tłumie odróżnić łatwo, głównie po stroju, a także po kombinacji strój/wiek.

 Zdjęcie z zielonogórskiej palmiarni. Idę o zakład, że te dwie kobiety, które przypadkowo znalazły się w kadrze, to Niemki.

Źródło: Internet

 To zdjęcie, na którym Hannelore Schmidt oprowadza Stanisławę Gierek po swoim ogrodzie (rok 1976), mogłoby być wykonane równie dobrze w naszych czasach - pomijając sukienki z poliestru. Zadziwiające, ale niemal identycznie wygląda bardzo wiele Niemek, które spotykam na co dzień.

Źródło: jw.

Bezbłędnie rozpoznaję Rosjan (generalnie: Europę Wschodnią), ale przyznać trzeba, że z tym radzą sobie nawet mało spostrzegawczy. ;) Z racji wykonywanego zawodu potrafię też odróżnić Somalijczyka od Erytrejczyka, a Nigeryjczyka od Senegalczyka, choć już np. dla mojego męża to już wyższa szkołą jazdy. :) 


Jak myślicie, skąd pochodzi ta pani? Jeśli obstwawialiście na Rosję, to gratuluję! Jej twarz jest dla mnie typowo rosyjska, a jej echa widać w wielu znanych mi matkach i babkach pochodzących z byłego ZSRR.

Źródło: Internet


Niemcy, z którymi o tym rozmawiam, dziwią się nieraz, jak to możliwe. Po czym ich rozpoznaję? Trudno mi to jednoznacznie zdefiniować - po prostu to widzę. Polska aparycja najjaskrawsza jest u świeżo przybyłych, wtedy w oczy rzucają się rzeczy tak oczywiste jak fryzura czy strój. Ale oprócz tego swoją rolę gra tu postura, budowa ciała, a nawet chód. O czymś takim jak rysy twarzy, spojrzenie, wyraz twarzy nawet nie wspominam. ;)

Tzw. kompozytowa twarz typowej Polki i Polaka. Uzyskano je po nałożeniu na siebie - warstwa po warstwie - setek zdjęć. Jak dla mnie: nic dodać, nic ująć!

Źródło: azjatyckicukier.blogspot.com

Na swój własny użytek wyróżniłam kilka cech, które zazwyczaj wskazują na to, że dana osoba przyjechała z Polski. 
Jeśli chodzi o panów, to prym wiedzie fryzura, a konkretnie nieśmiertelny sznyt na 3 milimetry. Nigdy nie byłam jego fanką, bo moim zdaniem odbiera on męskiej twarzy wiele uroku i sprawia, że każdy wygląda niemal tak samo, czyli jakby dopiero co wyszedł z wojska. Fryz ten pewnie jest niekłopotliwy w pielęgnacji, ale na tym jego zalety się - moim zdaniem - kończą.

Nigdy nie zapomnę sytuacji sprzed bodajże czterech lat. Siedzę na fotelu fryzjerskim w małym zakładzie fryzjerskim w niewielkim dolnośląskim miasteczku. Obok mnie na fotelu sadowi się chłopak - na oko ma może 18-19 lat i bardzo ładną, sympatyczną twarz. Młody przystojniak. Prosi o nową fryzurę, przyniósł nawet zdjęcie z gazety. Ja zaciekawiona, nadstawiam uszu, kątem oka spoglądam na wycinek, a tam... cięcie na prawie łyso z wygolonym maszynką wzorkiem po bokach. Szkoda! - pomyślałam. Przyszło mi nawet przez chwilę do głowy, aby powiedzieć mu coś o modnych na Zachodzie dłuższych włosach i tym, że świetnie wyglądałby w innej fryzurze. Ugryzłam się jednak w język, bo coś mi mówiło, że i tak by nie zrozumiał. 

 I tym razem intuicja mnie nie zawiodła. Grupa Polaków spotkana na Ibizie.

Fot. Polschland

Od paru lat obserwuję w DE inwazję undercutu, tj. wygolonych mniej lub bardziej boków głowy i dłuższej partii na czubku, tak, jak noszono np. w latach 40. ubiegłego wieku. Wydaje mi się, że moda ta dotarła do Polski z pewnym opóźnieniem (nie mówię o wielkomiejskich hipsterach, bo to nie są oni dla mnie wyznacznikiem). Podczas kiedy większość młodych Niemców, których spotykam na co dzień w mieście i na prowincji wyglądają jak klony, podczas ostatniego pobytu w Polsce (Wielkanoc 2015) skonstatować musiałam z dużą przykrością, że moda na 3 milimetry, bluzę z kapturem w rozmiarze XL i dres plus adidasy wciąż trzyma się mocno. I nie mówię tu ani o jakichś blokresach, fanach hip-hopu czy Górnika Zabrze, a o zwykłych Michałach i Krzyśkach, którzy najwyraźniej nie mają innego pomysłu na siebie.

O ile młodzież i tak stosunkowo najszybciej łapie modowe nowinki, to w przypadku starszych mężczyzn jest niewesoło. Kiedy patrzę na swoich dawnych kolegów z podstawówki czy liceum, łapię się za głowę. Gdzie podziali się ci przystojni chłopcy? W typach z podwójnym podbródkiem i brzuszkiem zdradzającym upodobanie do piwa, czipsów i kanapy ledwie ich rozpoznaję. I to nie rzecz w tym, że jakoś idealizuję ich młodzieńczy wygląd czy naiwnie sądzę, że nikt nie ma prawa się, hm, starzeć. Ale fakt, że dobijają do "35" niekoniecznie musi oznaczać odpuszczenie sobie.

Mała dygresja. Zawsze jak jesteśmy w Polsce, z ust starszych członków rodziny słyszymy przygany dotyczące naszej szczupłej (ale nie wychudzonej) sylwetki. Teść już nieraz wspominał, że mój Małżonek "po ślubie to by już mógł w końcu przytyć", podobnie jak kilkoro innych rówieśników ze wsi. Zaokrąglony mąż = dobrze gotująca żona i stateczne życie. Zabawne, że stereotyp dostatku i idącymi z nim w parze jeszcze gdzieś tam w głowach tkwi. :)

Pod względem dbałości o swój wygląd zewnętrzny większość niemieckich mężczyzn bije Polaków na głowę. Zwłaszcza na eksponowanych stanowiskach wysportowana sylwetka, dobra kondycja i aparycja (elegancki, dobrze skrojony garnitur, modne oprawki okularów itd.) to ideał, do którego się dąży - w myśl zasady "jak cię widzą, tak cię piszą". O ile Niemki w powszechnym mniemaniu nie uchodzą raczej za boginie stylu i ideały kobiecości (napiszę o tym kiedyś szerzej), to na Niemcach można faktycznie zawiesić oko. :)

Wciąż mam wrażenie, że o ile ideał Polki zakłada szeroko pojęte dbanie o siebie, to statystyczny Polak, zwłaszcza ten w starszym wieku, przywiązuje do tego o wiele mniejszą wagę. Jakby gdzieś po głowie kołatała mu się myśl, że to niemęskie (dłuższe włosy, jaskrawe spodnie, kolorowa apaszka, skórzane mokasyny na gołą stopę itd., itp.).

 Nie wyobrażam sobie takiego artykułu w Niemczech. Wynika z tego, że w PL zwiększenie się liczby zadbanych i świadomych trendów w modzie mężczyzn jest tak nowym zjawiskiem, że zasługuje na opisanie tego (?)...

Źródło: wyborcza.pl

Kolejną wskazówką, że mam być może do czynienia z rodakiem (albo z przedstawicielem innej środkowo- i wschodnioeuropejskiej nacji) jest dres - w wersji total look lub spodnie z dresu i adidasy. W Niemczech dres uznawany jest głównie za strój wybitnie sportowo-treningowy bądź szpitalno-sanatoryjny (piżamy zakłada się li tylko do spania). Innymi słowy, panowie paradujący w dresie po deptaku wyróżniają się z tłumu. Nie wspominam już o niestosowności zakładania tego elementu garderoby do pracy, jeśli nie jesteście przypadkiem trenerem czy wuefistą.

Wydaje mi się, że niektórzy polscy miłośnicy dresu nie dostrzegają nawet, że tego typu strój jest w niektórych sytuacjach zwyczajnym faux pas. Któregoś wieczoru szłam za grupą młodych chłopaków z Polski, którzy najwyraźniej od stosunkowo niedawna mieszkali w moim mieście. Byli dość rozgoryczeni i, że tak to delikatnie ujmę, przekonani o dyskryminacji z racji pochodzenia. Próbowali dostać się do kilku klubów i lokali z rzędu, jednak ochrona za każdym razem mówiła "nie". Poradziłabym im zamianę dołu stroju na normalne spodnie, ale nie powiedziałam nic - każdy musi uczyć się na własnych błędach... ;)

Polacy na jednym z festynów w moim mieście - sportowa wersja letnia.

Fot. Polschland

 Tak dla mnie wygląda strój typowego Niemca w średnim wieku, powszechny także w pracy: dżinsy, sweter (często bardzo kolorowy), koszula.

Fot. Polschland


Wyrocznia mody, Karl Lagerfeld, stwierdził kiedyś, że "kto nosi dres, nie panuje nad własnym życiem". Cytat przeszedł do historii.

Fot. Polschland

W Polsce od lat pokutuje stereotyp Niemca w sandałach i podciągniętych skarpetkach. Owszem, tacy panowie, zazwyczaj emeryci, się zdarzają. Z tego, co zdążyłam zaobserwować, skarpety plus sandały to element stroju weekendowo-relaksacyjnego. Gwoli sprawiedliwości dodam, że Polacy w niczym im nie ustępują. ;)



 Chcecie dowodów? Ależ proszę! Fotki zrobione w dniu wyborów przed konsulatem polskim we Frankfurcie nad Menem.

Fot. Polschland

Staruszek tym zdjęciu (z Newsweeka) też wygląda dla mnie jak stuprocentowy Polak. Starsi panowie szczególnie upodobali sobie kamizelki w stylu wędkarskim z 1001 kieszonkami. Mój Tato też taką ma... ;)

Fot. Polschland

Polki, zwłaszcza te starsze, także dają się łatwo rozpoznać. Przede wszystkim po rysach twarzy, ale nie tylko. Wiele z nich przywiązanych jest do popularnego przed laty balejażu - o taki wśród rodowitych Niemek bardzo trudno.

 Polska turystka w Füssen, fotka zeszłoroczna. Rozpoznałam ją właśnie po fryzurze.

Fot. Polschland

Z moich obserwacji wynika, że sporo Polek w starszym wieku nosi dłuższe włosy, upinane najchętniej tego typu klamrą.

Źródło: sklep88.drl.pl

Polki chętnie zakładają obcasy, często jako jedyne w towarzystwie. ;) O tej charakterystycznej cesze pisałam już tutaj. Chętniej niż Niemki zakładają bardziej formalne stroje - do kościoła, na jakąś uroczystość to już musowo.

Muszę przyznać, że i ja na początku mojego pobytu w Niemczech hołdowałam tej zasadzie, co kończyło się tym, że niejednokrotnie byłam najbardziej elegancko ubraną kobietą na sali. Nie było to wcale przyjemne uczucie... :) Dziś już nie mam takiej presji na strój odpowiedni do okazji. Zapamiętajcie jedno: obojętne jaka to impreza i obojętne jak nieformalnie przyjdziecie ubrane, to i tak obecny będzie tam ktoś, kto założył jeszcze bardziej luźny strój od was. Zasada ta zawsze się sprawdza! ;)

Upodobanie do kobiecych strojów, które, jakby nie było, bardzo podobają się niemieckim panom, ma dwa minusy.

Polki, przede wszystkim te starsze, niezbyt wiedzą, jak rozgryźć sytuacje wymagające stroju sportowego i turystycznego. O ile przeciętna Niemka czuje się podczas wycieczki czy spaceru po mieście jak ryba w wodzie w swoich butach trekkingowych, plecaku i wielofunkcyjnej kurtce, Polki odczuwają to jako swoisty dyskomfort i ujmę dla ich kobiecości. Już nieraz widywałam polskie turystki w sandałkach na obcasie, rajstopach, spódnicach w kwiaty, torebkach na ramię, wyglądających trochę dziwnie biorąc pod uwagę fakt, że właśnie odbywały kilkudniową podróż po Europie.

 Niemka w weekendowej wersji

Fot. Polschland

Drugie niebezpieczeństwo czające się w kobiecych, zalotnych i podkreślających kształty kreacjach, makijażu i manikiurze jest takie, że łatwo w tym wszystkim o pewną przesadę. A jeszcze gorzej, jeśli kobieta kurczowo trzyma się młodości (efekt dzidzi-piernika). I znowu, panowie pewnie nie mają nic przeciwko temu, ale dla mnie niektóre zestawy, które widuję, są po prostu niesmaczne. Przyznać muszę, że Niemki opanowały sztukę podkreślenia dojrzałego kobiecego piękna lepiej niż Polki.


 Mam na myśli właśnie coś takiego...

Fot. Polschland

Kończąc tę dygresję, wypada odpowiedzieć na pytanie, czy ja sama jestem przez Niemców jednoznacznie identyfikowana "z wyglądu" jako Polka. Mój Mąż twierdzi, że  i owszem, ja też się do tego przychylam. Trudno mi o to pytać, bo znajomi wiedzą, skąd pochodzę, a z nieznajomymi albo się o tym w ogóle nie rozmawia, albo tak czy inaczej zdradza mnie akcent bądź nazwisko. Nie ulega jednak wątpliwości, że rysy twarzy mam słowiańskie, z okragłą buzią, wysoko uniesionymi policzkami, kiedy się uśmiecham, do tego jasne włosy i oczy. :)

Raz zdarzyło mi się zostać nierozpoznaną przez jedną z Polek, która myślała, że jestem rodowitą Niemką. Widocznie nie była aż tak spostrzegawcza. ;) Możliwe też, że chodziło jej o tzw. ogólną prezencję. Od czasu, kiedy zamieszkałam w DE, mój styl ubierania się uległ dużej przemianie. Nie pamiętam już nawet, kiedy miałam na sobie coś takiego jak spodnium, bluzkę z kołnierzykiem czy obcasy w pracy - a pracuję na podobnym stanowisku co w PL. Zauważyłam, że moja garderoba nabrała żywszych barw, o wiele bardziej cenię sobie wygodę, a myślenie "w moim wieku już nie wypada" definitywnie wyrzuciłam na śmietnik. ;) 

Refleksja, która sprowokowała mnie do napisania tego posta i, ogólnie, przemyśleń w tej kwestii, nasunęła mi się podczas pewnego szkolenia dla nauczycieli języka polskiego w Niemczech. Na jednym z wykładów poświęconych wzbogacaniu słownictwa i rozwijaniu sprawności mówienia, referentki z Uniwersytetu Jagiellońskiego, niekwestionowane autorytety w swojej dziedzinie, prezentowały zbiór zdjęć ilustrujących przykładowe zadania. I o ile teksty odwoływały się do realiów polskich, o tyle fotografie nie bardzo - przynajmniej w rozumieniu jednej ze słuchaczek i moim (choć nie zabrałam głosu). Impulsem do wymiany zdań była scenka z grupką przyjaciół o modelowej urodzie, w dość luksusowym wnętrzu, na tle rozpalonego okazałego kominka. Obiektywnie patrząc, sceneria przywodziła na myśl bardziej wypad na narty do Aspen i Kolorado niż Karpacz, a bohaterowie nie mieli w wyglądzie nic "polskiego".  

Po wykładzie rozgorzała burzliwa dyskusja. Koleżanka po fachu zarzuciła prelegentkom naciąganie rzeczywistości, te zaś albo nie zrozumiały, o co chodzi, albo sformułowaniami typu: "Ależ to ciekawe, co pani mówi. Nikt do tej pory nie zwrócił na to uwagi. Dlaczego pani tak sądzi? Czy myśli pani, że w Polsce nie ma takich pomieszczeń? Wiele się zmieniło, odkąd pani wyjechała z kraju" starały się zapanować nad emocjonalną wymianą zdań i wymigać się od odpowiedzi. Jedno jest pewne: takiego pytania się nie spodziewały i zdawały się w ogóle nie przyjmować do wiadomości faktu, że wygląd może zdradzać kto skąd pochodzi. Na koniec - bo dyskusję zaończyła przerwa - jedna z nich zadała pytanie: "A czy byłaby pani w stanie powiedzieć, że ja jestem z Polski"? No cóż. Owszem. Ale o tym miała się nie dowiedzieć. ;)

Wniosek z tego płynie chyba taki, że wyczuleni na tego typu szczegóły są głównie emigranci, którzy patrzą na Polaków niejako z pozycji obserwatora z zewnątrz, a konfrontowane są na co dzień z osobami o przeróżnych korzeniach. Niewykluczone, że paniom z UJ tej wiedzy zabrakło.

Dyskusja zeszła też na inne, poboczne tory. Podniosły się głosy, że przecież to nonsens, żeby w podręcznikach do języka polskiego jako obcego prezentować tylko facetów z wąsem, daewoo tico i klatkę schodową jednego z dużych osiedli. Bądź co bądź, obrazki typowo polskie. Kwestie to trudne, a odpowiedź niełatwa...

Nie znam się na kwestiach techniczno-wydawniczych, ale z łatwością mogę dostrzec, które zdjęcie jest nieagancyjnym obrazkiem. A Wy?

Fot. Polschland



 Dobrze, kiedy sięga się po coś autentycznego, ale te trzy zdjęcia dowodzą, że nie zawsze to najlepszy pomysł. Wszystkie pochodzą z książek do uczenia cudzoziemców polskiego i przedstawiają rodziny autorek. Górę wzięły kwestie finansowe czy chęć upamiętnienia siebie samych i bliskich? Kulisy pierwszego zwalają z nóg. Opisać rodzinę z ostatniego też byłoby trudno (wakacje w Egipcie?)...

Fot. Polschland

Z drugiej strony mamy typowe agencyjne fotki - te same scenki pojawiają się zarówno w podręcznikach, jak i np. w materiałach reklamowych, w różnych krajach. Autentyzmu tu za grosz. Jako uczący się i szukający kolorytu lokalnego na kartach książek do polskiego czułabym się lekko oszukana...

Fot. Polschland

Skrajnym przypadkiem jest wykorzystywanie wizerunku tzw. The Overexposed Model, która pojawiła się już chyba wszędzie i na wszystkim (tu w roli Agnieszki). Ariane, bo tak ma na imię, jest Kanadyjką, w której żyłach płynie też azjatycka krew. Wy też na pewno widzieliście ją nie raz i nie dwa. Ma swoich fanów i strony internetowe, na które można wrzucać jej fotki (np. tu).

 "Polowanie" na nią stało się i moim hobby! ;)

Fot. Polschland

Źródło: zeberka.pl















Ot, globalizacja! ;)

Fot. Polschland